Tadeusz Deszkiewicz Tadeusz Deszkiewicz
531
BLOG

Kalejdoskop z fletem (czarodziejskim) w tle

Tadeusz Deszkiewicz Tadeusz Deszkiewicz Kultura Obserwuj notkę 2

 

Moje pokolenie w szczenięcych latach bawiło się zabawką zwaną kalejdoskopem. Patrząc w to czarodziejskie urządzenie o cylindrycznym kształcie ukazywały się kolorowe kryształy układające w magiczne wzory i niepowtarzalne kolory. Przeżywając te wizualne doznania nawet nie myślałem, że można je połączyć z mozartowską muzyką (bo jej nie znałem). Dopiero dziś wiem że można, tylko…. nie wiem po co?
 
Warszawska Opera Kameralna wystawiła na wilanowskim dziedzińcu plenerową inscenizację „Czarodziejskiego Fletu” Wolfganga Amadeusza Mozarta. Z wielkim zainteresowaniem wybrałem się by zobaczyć kolejny po „Don Giovannim” spektakl Opery Kameralnej na wolnym powietrzu. Z góry założyłem, że nie będę wybrzydzał. Nawet opóźnienie spowodowane deszczową aurą nie było w stanie zmienić mojego postanowienia. Po niemal trzech godzinach spektaklu stwierdziłem jednak, że trochę powybrzydzam. Ale tylko trochę.
Zacznę jednak od tego, że potwierdziły się moje, ponad dwudziestoletnie spostrzeżenia, ze największym kapitałem WOK są Artyści. Choćby nie wiem jaki kataklizm się wydarzył zawsze trzymają poziom i pod tym względem są niezawodni. Tak było i dzisiaj. Anna Mikołajczyk - znakomita Pamina,  niezawodna Aleksandra Resztik– godna następczyni Zdzisławy Donat w roli Królowej Nocy (jutro wystąpi także świetna w tej roli Tatiana Hempel) i  Justyna Stępień jako urocza Papagena. Wszystkie trzy Artystki pokazały kunszt wokalny godny czasów największej świetności Warszawskiej Opery Kameralnej.
Doskonale spisał się w roli Papagena Tomasz Rak, który stworzył postać barwną, wyrazistą i bardzo dobrą wokalnie.
Niestety doskonali Artyści WOK nie mieli szansy rozwinąć swych aktorskich skrzydeł (choć i skrzydła były na scenie), bo nie dał im tej szansy reżyser. Sceny były statyczne, a jedynym ruchem wchodzenie i schodzenie z miejsca akcji. Najdłuższą drogę miał jednak do przebycia Ruben Silva, za to gdy doszedł orkiestra pod jego batutą zagrała bardzo sprawnie, choć głośniki (podobnie jak w ubiegłym roku) nie oddawały (szczególnie w niskich rejestrach) jej prawdziwego brzmienia.
Efekty wizualne, do których nawiązywałem na początku mojego tekstu były bardzo efektowne i dopracowane. Animowane ptaki, niczym u Hitchcocka siadały dokładnie na gzymsach wilanowskiego pałacu, tajemnicze znaki zdobiły elewację, która mieniła się feerią kolorów i odcieni. Było to atrakcyjne widowisko typu światło i dźwięk, ale bardzo odległe od mozartowskiego dzieła.
Mnogość elementów świetlnych, niekonsekwentna stylistyka kostiumów, metafizyczne a nawet wolnomularskie symbole nie przystawały do  libretta Schikanedera i muzyki Mozarta i sprawiały, że publiczność nie rozumiała reżyserskiego przesłania.
Niemniej, uważam że to bardzo dobry pomysł by Warszawska Opera Kameralna wyszła poza swoją maleńką salę i pokazała się większej publiczności. To znakomicie, że wzorem wielkich europejskich stolic wspaniałe zabytki ożywają dzięki muzycznym wydarzeniom. To rewelacyjnie, że takie wydarzenia są w stanie zebrać późnym wieczorem tysiące ludzi spragnionych wielkiej sztuki.
Ale skoro są takie możliwości (finansowe) to chciałbym, żeby także pomysł inscenizacyjny był niezwykły, klarowny i zapadający w pamięci widzów. Tym razem jednak było to tylko atrakcyjne wizualnie widowisko plenerowe z Mozartem w tle. A przecież to Mozart, a nie kalejdoskop jest głównym bohaterem Festiwalu który odbywa się już po raz dwudziesty czwarty.
 
 
Przedstawienie plenerowe "Czarodziejski flet" W.A. Mozarta na dziedzińcu Pałacu w Wilanowie. Libretto: Emanuel Schikaneder, reżyseria: Jerzy Lach, kierownictwo muzyczne: Ruben Silva, scenografia multimedialna: Sylwester Łuczak, Urszula Milanowska, kostiumy: Katarzyna Nesteruk.
Spektakle: 18 (premiera) i 19 lipca o godz. 21.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura